8 listopada 2010

Siedzę. I słucham dwóch piosenek silnie kojarzących mi się z dwoma osobami, o których myślę bardzo często. Analizuję piosenki, jako przeciwieństwo personifikacji. Nie wiem czy w ogóle coś takiego istnieje, ale ja to tak widzę. Oba utwory wywołują w moim ciele wariacje do kwadratu. Z każdym słowem i nutą przypominają mi się miłe chwile z nimi spędzone, głupoty, które do nich powiedziałam i których się teraz wstydzę, ale jednocześnie śmieję się z nich. To takie dziecinne z mojej strony, ale nie potrafię powiedzieć tym osobom wprost, że są dla mnie ważne. Traktuję je tak samo jak innych.
Nie lubię się tak czuć. Nie lubię czuć do kogoś czegoś ponad normę. I nie ważne czy uczucia te idą w dobrą czy złą stronę. Nie mam wtedy spokoju. A ten cenię ponad wszystko. I jeszcze wolność. A gdy moje uczucia są ponad normę, czuję się ich więźniem. I to kolejna cecha, która upodabnia mnie do bohatera mojej książki. A raczej to on upodabnia się do mnie. Bo to moja podświadomość dodaje mu moich cech...