25 grudnia 2010

Oglądałam kiedyś film, w którym główny bohater został sam w wigilijny wieczór. Pieprzenie! - pomyślałam. Nikt by tak smutno nie zareagował, to tylko głupie święta. Cóż... Już dawno mówiłam, że w tym roku jakby nie czuję tej magii, że mi się nie chce 24-25-26 grudnia. I chyba wykrakałam. I tym razem nie czuję się winna, bo zrobiłam wszystko tak, jak miało być. A że z jakiś powodów los pastwi się nade mną, to już nie ode mnie zależy.
Półtora godziny marzłam na przystanku. Wróciłam do domu, dostałam opieprz od ojca, który sobie poszedł i zostałam sama w wigilię. Zjadłam kaszę manną z cynamonem, bo w domu nawet chleba nie było i potem położyłam się spać przy dźwiękach Toccaty i Fugi J.S. Bacha - żeby było jeszcze bardziej żałośnie. Nie będę pisała jak się wtedy czułam, bo nie chcę robić z siebie całkowitej ofiary...