6 stycznia 2011

Dlaczego ludzie, którzy krzyczą głośniej niż inni, wywierają na mnie wrażenie? Dlaczego ludzie agresywni pozbawiają mnie możliwości obrony? Gdzie kończy się moje dobre wychowanie, a zaczyna słabość? Jestem taka cicha i zdeterminowana, ale bezsilna w zetknięciu z chamami, to dlatego, że nie mam w sobie krzty pewności siebie. Można uznać, że to nie tchórzostwo. Można uznać, że to mądrość, że umiem nabrać dystansu. Że nie lubię babrać się w gównie. Że jestem uczciwsza niż ci wszyscy ludzie, którzy nieustannie leją wodę i niczego nie nawadniają.

W mojej głowie jest pełno. Pełno różnych rzeczy bardzo odległych od tych ideologicznych mamrotów. Jest muzyka i są pisarze. Drogi, dłonie, kryjówki. Malutkie spadające gwiazdki na kwitkach z bankomatów, powyrywane kartki, wspomnienia szczęśliwe i wstydliwe. Piosenki, refreny na końcu języka. Zarchiwizowane wiadomości, pluszowe misie i porozsypywane płyty. Moje dzieciństwo, moje samotności, pierwsze wzruszenia i plany na przyszłość. Te wszystkie godziny stania na czatach, kupowania piwa wujkom i podpijaniu w drodze do domu. Jazda na wozie pełnym siana i nogi całe w krostach, momenty, gdy biegłam do autobusu, bo na mnie nie zaczekał. Moje stracone miłości, podarte listy, rozmowy z przyjaciółmi przez telefon. Wszystkie zjedzone Chupa Chupsy i gitara bez jednej struny. Scena, w której Sylwuś mówi: No co ty, tato... Podróż do Krynicy, kiedy słuchaliśmy "Mojego kolegi tata jest policjantem". Dzień, w którym nasikałam na kurę i kiedy krowa ciągnęła mnie po łące, bo nie chciałam puścić jej łańcucha. Godziny w wesołym miasteczku, przejażdżka na wielbłądzie, całe wieczory szarpanin, bicia i zabaw z kuzynami. Dzień, w którym Marta B. dowiedziała się, że jeżyki nie jedzą jabłek. Barany z chmur, martini z colą albo spritem. Rozmowy w stylu: w myślach nie rozumiem swoich dzieci... Wyprawa w miejską dżunglę i atak murzynów, którzy nas zaobrączkowali. Pstrykanie workami z powietrzem na balkonie z Dominiką i wciąganiem pieprzu przez nos. Opowiadanie w pizzerii o swoim pierwszym razie, hodowanie glonojada w wazonie. Rozmowy o wężach i innych chłopakach z Madi nad oczkiem. Wyprawy do Nibylandii, nabieranie chłopaków przez telefon, że jestem z nimi w ciąży, spacery o północy po cmentarzu, ślizganie się z górki na foliowych workach. Specjalne gubienie pięciu złotych, malowanie zębów na czarno żeby wyglądały jak wybite. Uciekanie przed niewidzialnymi dzikami z lasu i chowanie się przed laniem w szafie.

To wszystko i jeszcze więcej. Dość, żeby nie zepsuć duszy. Dość, żeby nie starać się dyskutować z idiotami. Niech zdechną. I tak zdechną. Zdechną, kiedy ja będę w kinie... Oto co się mówi, by się pocieszyć, że nie jest się takim jakim by się chciało być :)